Nic tak nie cieszy jak kolejny motocykl NSU przywrócony ze sterty podniszczonych niekompletnych podzespołów do stanu jezdnego. Tym razem ta sztuka udała sie koledze Andrzejowi Kawie z Rzeszowa, który właśnie ukończył prace przy swoim 501T z przełomu 1927/28. Niedawno miałem okazję podziwiać ten motocykl podczas jednej z pierwszych przejażdżek po zarejestrowaniu. Prace trwały około 5 lat, a było co robić bo motocykl został zakupiony w USA (!) w mocno niekompletnym stanie (bez kół, zbiornika paliwa i wielu innych elementów). Andrzej zdobywał żmudnie brakujące części i podzespoły, np. na Veteramie w Mannheim czy krajowych bazarach (koła, zbiornik paliwa, gaźnik, osprzęt kierownicy, korek zbiornika paliwa), a co tylko się dało ratował z tego co miał (szczątki bagażnika, skrócona kierownica, itp.) w ten sposób uzyskując finalnie wysoki stopień oryginalności. Tylko nieliczne drobne elementy musiały byc dorobione na podstawie użyczonych wzorów czy rysunków. Trzeba podkreślić, że większośc prac była wykonywana wlasnoręcznie z maksymalnie możliwą precyzją, bez pośpiechu. Sporym wyzwaniem był szlif ślepego cylindra - nie każdy szlifierz ma obecnie odpowiednie maszyny. Udało siię zdobyć (podobno) oryginalne i nieużywane opony fartuchowe. Założeniem było nie odnawianie na siłę oryginalnych powłok galwanicznych, jeśli tylko uchowały się przynajmniej fragmentarycznie. Na pozostałych częściach zostały położone powłoki jak najbardziej zbliżone wizualne do tych oryginalnych (satynowy nikiel). Wizją Andrzeja było położenie matowo-satynowych powłok lakierniczych oddających klimat "starego sprzętu" a przy okazji lepiej maskujących ewentualne niedoskonałości nadgryzionych czasem powierzchni (z załozenia wżery po korozji nie były szpachlowane). Dla wielu to pewnie kontrowersyjne, ale trzeba przynać, że powstała pewna wizualna spójność satynowych powłok galwanicznych i lakierniczych oraz nie restaurowanych lekko skorodowanych drobiazgów. Loga na zbiorniku i kocówce błotnika są malowane.
Do uzupełnienia pozostały tylko drobne braki, pewnie wprawne oko znawców je wychwyci. Wciąż poszukiwana jest na przykład prawa manetka kierownicy (hamulca ręcznego). Do kompletu przydała by sie też pompka do kół, a byc może także oświetlenie (np. elektryczne) oferowane przecież opcjonalnie w epoce. Na razie założony jest iskrownik, ale w zapasie czeka odpowiednie magdyno.
A tak motocykl wyglądał po zakupie:
Motocykl przebył pierwsze dzisiątki kilometrów, na razie tylko w najbliższych okolicach, bo na tym etapie wciąż mogą wyjść jakieś "choroby wieku dziecięcego". Sporym utrudnieniem w sprawnym poruszaniu się w dzisiejszym ruchu jest sterowanie gazem za pomoca przesuwnej dźwigienki - trzeba się do tego przyzwyczaić i wyrobić nawyki. Ciekawostką jest zdublowany układ ręcznego i nożnego wyciskania sprzęgła. Troche niewygodne jest przełączanie biegów nisko umieszczoną ręczną dźwignią, w bezpośrednim sąsiedztwie rozgrzanej rury wydechowej i żeberek cylindra. Opony fartuchowe także mają swoje ograniczenia, zwłaszcza, gdy nie są nowe. Trzeba też brać pod uwagę brak oświetlenia, co pozwala na poruszanie się tylko w ciągu dnia i przy dobrej widoczności. Te wszystkie cechy odrózniają drastycznie niewystarczającą współcześnie funkcjonalność archaicznych motocykli z lat 20-tych od jedynie o kilka lat młodszych ale już mocno udoskonalonych motocykli z lat 30-tych. Ale Andrzej mając tę świadomość już szykuje w zaciszu swojego warsztatu "dużą OSL-kę" ... ale o tym innym razem.